Zapraszam na kolejny rozdział, chociaż ostatnio naprawdę straciłam wenę.
Stwierdziłam też, że za karę napisze dla was miniaturkę.
Tak, Seamus i paczka antydepresantów.
I uczucie.
I didn't know a single word she said...
Adele - He won't go
(Tekst zmodyfikowany na potrzeby rozdziału)
Następnego dnia wręcz
bałam się usiąść przy stole Slytherinu tuż obok Malfoya. Tak, bałam się. Kto by
pomyślał? Ostatnio małe rzeczy zaczęły przerastać mnie dużo bardziej niż duże.
Zaczęłam nawet rozważać nieprzyjście na śniadanie. Szybko jednak wyrzuciłam tę myśl z głowy. Nie
zamierzałam przynieść Gryffindorowi hańby bo Snape na pewno odjąłby punkty
mojemu domowi. Dlatego chcąc nie chcąc musiałam iść prosto na ścięcie posiłek.
Wchodząc do Wielkiej Sali
znów miałam to okropne wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą. Szczerze mówiąc,
nie wyglądałam najlepiej, poza tym byłam naprawdę wyczerpana. Dostałam więcej
zadań domowych niż się spodziewałam i po raz kolejny byłam zmuszona siedzieć do
późna w Pokoju Wspólnym.
Gdy siadałam przy stole
Slytherinu myślałam, że powieki skleją mi się same i za chwilę zasnę. Napiłam
się więc kawy i podparłam głowę na dłoni. Nie, nie zamknę oczu. Pomyślmy na
przykład o jakichś dobrych rzeczach: mój koszmar nie przyśnił mi się tej nocy.
Wynika z tego, że był to tylko jednorazowy epizod o którym należy zapomnieć.
Starym zwyczajem
rozejrzałam się więc po sali. Pojedynczym ruchem różdżki rozdzieliłam dwóch
bijących się drugoroczniaków i próbowałam upić kolejny łyk kawy ale filiżanka
dziwnie ciążyła mi w dłoni, odłożyłam więc ją. Świetnie. Tracę panowanie nad
własnym ciałem – pomyślałam.
Poczułam, że oczy mi się
zamykają. Pozwoliłam im na to.
Moja świadomość odpłynęła
gdzieś daleko.
Tylko pięć minutek, nie
więcej...
{*}
Z tamtego momentu pamiętam
dwie rzeczy: czyjś głos i niemiłe, choć niezbyt mocne szturchnięcie pod żebra.
- Mogłeś być
delikatniejszy – mówił pierwszy z lekkim wyrzutem.
- Zrobiłem co mi się
podoba i nie będziesz mi rozkazywać, Zabini. Jesteś już prawie taki sam, jak ta
przemądrzała Granger. „Zabraniam ci, nie możesz, minus sto pięćdziesiąt punktów
dla Gryffindoru” – zapiszczał przenikliwie drugi , znany mi doskonale głos.
Ten wysoki dźwięk sprawił,
że obudziłam się ostatecznie, bo niewątpliwe było, że spałam.
- Nienawidzę was –
mruknęłam lekko zachrypniętym głosem.
- Z wzajemnością, Granger
– rzucił jadowicie Malfoy.
- Dosyć – włączył się
Zabini. Nie możecie się kłócić od rana...
- Zabronisz mi?
Wtedy mimowolnie
parsknęłam. Malfoy zachowywał się jak w przedszkolu...
Kiedy jednak spojrzałam na
zegarek aż poderwałam się z miejsca. Byłam spóźniona.
- Lekcje! – wrzasnęłam nagle
– Szybko, bo nie zdążycie!
Wszyscy poderwali się z
miejsc.
Oprócz nauczycieli i
Blaise’a oraz Malfoya. Profesor McGonagall spojrzała na mnie z uniesionymi
brwiami, ale nie obchodziło mnie to.
W mojej głowie kołatała
się jedna myśl:
Jestem. Spóźniona. Na.
Zielarstwo.
Szybko pobiegłam do
cieplarni, nie zważając na nikogo.
- Witaj, Hermiono –
zaczęła profesor Sprout, kiedy zziajana przekroczyłam próg pomieszczenia –
Widzę, że się spóźniłaś i niestety muszę odjąć za to Gryffindorowi pięć
punktów. Zajmij miejsce.
Usiadłam obok Harry’ego i
Rona, kątem oka patrząc na ich zatroskane miny.
- Wszystko w porządku? –
zapytał z troską Harry.
Zasnęłam przy
stole ślizgonów, miałam niepokojący sen, ostatnio jestem potwornie zmęczona...
- Tak – uśmiechnęłam się,
starając się ukryć zmieszanie.
Na tej lekcji udało mi się
zarobić dziesięć punktów dla domu. W sumie cały dzień minął mi nie najgorzej,
gdyby nie lunch (Malfoy, zapłacisz mi za to!). Jednak po lekcjach nie mogłam
dołączyć do moich przyjaciół – obowiązki prefekta wzywały a ja musiałam
patrolować korytarze z Zabinim.
- Witaj, Hermiono –
wyszczerzył się. – Jak mija dzień?
Westchnęłam cicho. Blaise
był nieznośnie pozytywny.
Ale nie zdążyłam nawet
odpowiedzieć, bo musiałam zabrać pewnemu ślizgońskiemu drugoklasiście słoik
kolczastych korniszonów, które przemycał do swojego Pokoju Wspólnego (Moja krew – zarechotał Blaise). Po
chwili na korytarzu spotkaliśmy Filcha, narzekającego na uczniów przemycających
łajnobomby, Irytka, który rozlał atrament na głowę jakiejś biednej dziewczyny.
Ta jednak nie pozostała mu dłużna i próbowała rzucić na niego Duro.
Powstrzymaliśmy też kilka grup przed pojedynkowaniem się i kiedy nasza zmiana
się skończyła było już sporo po szóstej.
Psiakrew. Psiakrew i cholera (Tata często używał tych słów. Przekleństwa mugoli są
śmieszne).
- Głodna jestem – rzuciłam, przechodząc przez dziurę w portrecie.
W pokoju zastałam
Harry’ego, Rona i Ginny grających w makao. Kiedy mnie zobaczyli natychmiast
zrobili miny zbitych szczeniaczków.
Typowe cwaniaki.
- Hermiono – pisnęła Ruda
– przepraszamy... Po prostu nie umiemy się skupić, kiedy nie ma cię obok...
- Na egzaminach nie będę
siedzieć tuż przy was, podpowiadając. Musicie dać sobie radę sami i dorosnąć –
powiedziałam nieco protekcjonalnie.
- Daj spokój – dodał Ron.
– Chodźcie już odrabiać zaklęcia dla starego Flitwicka.
Prac domowych było tyle,
że musiałam siedzieć w Pokoju Wspólnym aż do dziesiątej i kiedy weszłam do
swojej sypialni marzyłam tylko o położeniu się na łóżku i natychmiastowym
zaśnięciu. Wiedząc, że rano będę tego żałować rzuciłam się na posłanie w
ubraniu, nastawiając uprzednio budzik na siódmą.
{*}
Obudziło mnie terkotanie
małego, złotego zegarka z sową, który wyłączyłam za pomocą różdżki. Jęknęłam,
obolała. Wczoraj zaraz po odrobieniu prac domowych położyłam się spać w
ubraniu, co oznacza fakt, że natychmiast muszę iść do łazienki.
No, wstawaj Hermiono,
minęły już dwie minuty od kiedy leżysz sobie na łóżku, biadoląc nad swym losem.
Wzięłam więc prysznic,
uczesałam się, spakowałam torbę i uświadomiłam sobie, że mam straszne worki pod
oczami, jakbym nie spała od kilku dni.
Zamaskowałam je za pomocą prostego zaklęcia.
W końcu czarodziej bez
różdżki to żaden czarodziej.
Uświadomiłam sobie jedną
rzecz: jutro jest środa.
A w środy mam korepetycje
z Malfoyem.
Psiakrew. Psiakrew i
cholera.
Mimo wszystko postanowiłam
zejść na śniadanie do ślizgonów.
Cholera. Cholera i
psiakrew.
Spojrzałam na zegarek – trzeba
było już się zbierać, zarzuciłam więc torbę na ramię i ruszyłam do Wielkiej
Sali.
Kiedy wchodziłam do środka
swoim zwyczajem zlustrowałam stoły poszczególnych domów. Wszędzie było raczej
spokojnie, w końcu mało komu chce się urządzać awantury już od śniadania
(pomijając ślizgonów).
Czułam jednak lekki ból w
skroniach. Zapewne to wina przepracowania – chyba będę musiała uciąć sobie
dzisiaj drzemkę. Poza tym moje oczy znów same się zamykały ale to powinnam
przezwyciężyć. Nie mogę dać się zmęczeniu, w końcu bardzo zależy mi na dobrych
wynikach egzaminów.
Tak rozmyślając zajęłam
miejsce obok Zabiniego, który nieco zbyt uprzejmie zapytał się mnie, czy
napiłabym się kawy. Starałam się nie patrzeć na Malfoya.
- Witamy szlamę - mruknął
blondyn obojętnym tonem.
O wilku mowa.
- Szlama pozdrawia
tchórzofretkę – odgryzłam się.
Reszta śniadania minęła w
niezdrowym wręcz milczeniu, które czasem próbował przerwać Zabini. Atmosfera
była tak napięta, że bałam się, że zwymiotuję na własną szatę a spojrzenie Malfoya
mówiło mi, że właśnie tego mi życzy.
Dlatego poczułam ulgę
mogąc udać się na lekcję historii magii z Krukonami (co było dziwne, bo nigdy
nie pałałam do tego przedmiotu miłością).
- Malfoy dziwnie się na
ciebie gapił, Hermiono – szepnęła Ginny, gdy ustawiliśmy się przed klasą
profesora Binnsa.
- Jakby chciał mnie
potraktować cruciatusem?
- Nie, inaczej...
Uciszyłam ją gestem dłoni.
Nie miałam ochoty słuchać o Malfoyu, chociaż na myśl o wykładzie ducha
profesora też nie skakałam pod sufit.
Lekcja toczyła się
niemiłosiernie długo i idąc na zajęcia z obrony przed czarną magią, której
nauczał Snape poczułam coś w rodzaju ulgi.
- Pamiętajcie – ciągnął
monotonnie nauczyciel – że zaklęć niewybaczalnych nie powinno używać się nigdy
a ich zastosowanie staje się legalne tylko za zgodą Ministerstwa, co jest
kompletnie dennym pomysłem ponieważ niejeden uczeń rzucał je za czasów bitwy.
Harry prychnął głośno, aby
wyrazić swoje zdegustowanie.
- Minus pięć punktów dla
Gryffindoru, Potter. I ciesz się, że nie więcej – rzucił Snape. – A teraz
będziecie się pojedynkować. Jedna osoba próbuje rzucić na drugą Imperio a druga
opiera atak, oczywiście niewerbalnie.
Zostałam przydzielona do
pary z Seamusem, który wyglądał ostatnio jakby miał jakieś problemy ze sobą:
czasem opuszczał lekcje, zapytany o cokolwiek nerwowo się uśmiechał, gnając
gdzieś w stronę gobelinu Barnabasza Bzika i co najgorsze z większości
przedmiotów szło mu coraz gorzej.
Chyba powinno się
przydzielić mu korepetytora wśród uczniów.
Byle nie mnie. Jeden Malfoy
starczy. Z dwoma takimi osobnikami bym nie wytrzymała.
- I,i, i... Imperio –
wybełkotał mój partner.
- Finnigan, nie mówiłem,
że mamy rzucać zaklęcia niewerbalne? – spytał złowieszczo Snape.
- Tsaa, mówił pan i co?
- Co to ma znaczyć
Finnigan? Minus dzie...
Imperio –
pomyślałam, rzucając po cichu zaklęcie na Seamusa.
- Przepraszam, panie
profesorze – rzucił machinalnie chłopak.
- Wszystko widzę,
Granger. Proszę odprowadzić Finnigana do
skrzydła szpitalnego.
Zdjęłam więc z Seamusa
zaklęcie i wzięłam go za ramię, popychając lekko w stronę wyjścia.
Tak minęła mi obrona przed
czarną magią.
{*}
Kolejny dzień minął mi aż
zbyt szybko: Nie mogłam uciąć sobie drzemki ponieważ trzeba było poćwiczyć
Imperio oraz Confundusa. Ponieważ nie było mnie na lekcji musiałam napisać
wypracowanie o różnicy między tymi zaklęciami, co oznaczało długie wizyty w
bibliotece.
Blaise wciąż był dla mnie przesadnie miły (co na dłuższą metę było
trochę irytujące), a Malfoy był jego zupełnym przeciwieństwem, podstawiając mi
nogę na korytarzu i rzucając we mnie obelgami.
Kiedy obudziłam się we środę wiedziałam, co mnie czeka dziś po
południu.
Może poudawać chorą? – przemknęło mi przez myśl.
O nie Hermiono. Tak nie
będzie. Musisz iść na zajęcia a potem przetrwać jakoś Malfoya.
Zajęcia były dość nudne,
jednak zdobyłam kilka punktów dla domu. W przerwie podczas której inne klasy
miały wróżbiarstwo pograliśmy sobie spokojnie w Gargulki, jednak moja strategia
była tak beznadziejna, że przegrałam sromotnie. Chociaż wolę to od
wróżbiarstwa.
Podczas lunchu nie mogłam
nic przełknąć: myślałam tylko o tym, że wkrótce będę musiała ćwiczyć zaklęcia z
Malfoyem. Starałam się też wytłumaczyć Ronowi, że nie musi mi nakładać aż tyle
jedzenia na talerz, co zostało skwitowane groźbą, że jeżeli natomiast czegoś
nie zjem to on mnie nakarmi (Ginny parsknęła szyderczym śmiechem).
Nagle jednak po drugiej
stronie stołu zauważyłam, że Malfoy powoli zbiera się do wyjścia z Sali,
dlatego zaczęłam pakować torbę.
- Hermiono, pamiętaj, że
zawsze możesz na nas liczyć... – zaczął niepewnie Harry – I jeżeli potrzebujesz
naszej pomocy to wystarczy po prostu powiedzieć.
- A jak Malfoy coś ci
zrobi to oberwie – obiecał tradycyjnie Ron.
- Mogę wtedy zawsze rzucić
na niego upiorogacki – zaoferowała się Ginny.
Poczułam, jak wzbiera się
we mnie czułość do tych ludzi. Zawsze stali za mną murem i mnie wspierali...
Nie wiedziałam wtedy, że odwdzięczę się im sekretami i
kłamstwem.
Nie wiedziałam, że przyjdzie mi pokochać wroga...
{*}
Jest taka piękna.
I nie chodzi tutaj o jej gęste,
kasztanowe włosy czy ciemnobrązowe, dobre oczy. Mówię o tym, że można patrzeć
na nią bez końca.
Jednak jest w tym wszystkim jeden,
ogromny problem: ona mnie nienawidzi.
A ja do dziś nie mogę się pogodzić z
tym, że w jej spojrzeniu nie ma miłości, gdy patrzy na mnie. To tak cholernie
niesprawiedliwe, że nie mogę wyznać jej tego, co czuję – i to od dawna.
Czasem jednak uśmiecha się z
zakłopotaniem, jakby chciała przeprosić mnie, że w ogóle jest na tym świecie. I
nawet nie wie, że czyni mój świat choć odrobinę lepszym.
A ja ją ranię.
Robię to codziennie, obrażając ją lub wyśmiewając.
Ostatnio nawet sprawiłem jej ból. Naprawdę tego żałuję, ale jej tego nie
powiem. I to nie dlatego, że nie chcę czy uważam, że szlam nie powinno się
przepraszać. Nie.
Po prostu nie mam odwagi.
Miłość jest dla odważnych a ja jestem
wielkim tchórzem. I nie mogę już dalej bronić się przed tym uczuciem.
Ja, Dracon Malfoy zakochałem się w
Hermionie Granger.
{*}
Idę korytarzem, wchodzę na
czwarte piętro i nagle dech zapiera mi w piersiach, bo już wiem, co się wkrótce
wydarzy.
W otwartym oknie stoi
Malfoy, ignorując mnie zupełnie. Jednak ja nie mogłam nawet wydusić z siebie
powitania. Zrobiłam więc kilka kroków do przodu, wyciągając z torby klucze i
otwierając nieużywaną klasę.
Spojrzałam na Draco, z
którego strony nie nastąpiła żadna reakcja. Dopiero po chwili odwrócił się do
mnie przodem.
Uderzył mnie jego wyraz
twarzy.
W jego oczach nie było
gniewu ani pogardy – był tylko smutek. Poczułam się, jakbym zobaczyła dementora
albo jakby uczucie w Malfoyu ogarnęło również mnie.
{*}
Czułem na sobie wzrok Granger. Patrzyła na mnie
uważnie, jakby próbowała samym spojrzeniem odkryć zakamarki mojej duszy.
Ale nie uda jej się to. Nie zdejmę swojej maski, nie
pokażę jej mojej prawdziwej twarzy.
Wiem, że nie potrafiłaby mnie zaakceptować takiego,
jakim jestem naprawdę.
Chociaż – czy ona kiedykolwiek mogłaby mnie
zaakceptować?
Nie.
Nie jestem dla niej.
Wzdycham lekko i przekraczam próg klasy.
________
Spodobało się? Sypnij komentarzem! ;)