niedziela, 15 listopada 2015

Miniaturka - Prozeamus cz. I


Witam na miniaturce :)
Będzie ona kilkuczęściowa, a opowie wam o przygodach Seamusa Finnigana.
Od razu przepraszam, bo charaktery kilku z tych postaci ulegną deformacji (szczególnie bohatera głównego).
No dobrze, nie przedłużajmy.
JEDZIEMY Z TYM KOKSEM! 

Seamus Finnigan siedział w skrzydle szpitalnym i nudził się jak diabli. Tak, bo co w końcu można robić, kiedy ma się traumę po zobaczeniu nagiego Ślizgona w swoim dormitorium? CO?
Nagle przez okno wleciała sowa. I to nie taka, jakie widuje się w Hogwarcie, ale sowa jego matki. U nóżki miała przywiązaną małą paczuszkę. Seamus odwiązał sznureczek, który trzymał paczkę przymocowaną do sowy i wypuścił ptaka przez okno. Otworzył szybko i najpierw przeczytał list od swojej mamy:
Cześć, Kochanie (tu nasz bohater bardzo się skrzywił. W końcu był już pełnoletni a mama wciąż tak go nazywa. Wstyd i hańba!)
Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej. Ja i Twój tata bardzo martwimy się o Ciebie.
Przesyłam ci ten nowy mugolski lek – nazywa się Prozac. Ojciec zaklina się, że to pomaga. Ja tam mu niezbyt wierzę, ale cóż. Skoro na mugoli działa… To Tobie pomoże również.
Daj znać kiedy poczujesz się lepiej!
Mama
Seamus Finnigan jako prawdziwy mężczyzna zmiął ów kawałek papieru, wyrzucając go przez okno (Trafienie za pięć punktów!).
Ale na jego kołdrze leżało pudełeczko.
Nie byle jakie pudełeczko.
Pomarańczowo-szare pudełeczko.
PIĘKNE pudełeczko.
Seamus, kierowany przeczuciem pogłaskał je po drukowanych literach, układających się w słowo PROZAC.
Wydawało mu się, że usłyszał lekki chichot. Jednak pomyślał wtedy, że po prostu zażył ostatnio za dużo leków.
Zawinął się więc w kołdrę i zasnął.
<<<->>>

Ustalmy to sobie raz na zawsze: w życiu Seamusa nie działo się najlepiej. Jego matka wciąż wyzywała Dumbledore’a od starych osłów. Ojciec jak zwykle miał to samo zdanie, a raczej nie miał go wcale. Młodsza siostra wciąż była za mała, żeby jechać do Hogwartu. Każdy miał już swoją drugą połówkę, bo nawet Neville całował się ostatnio z Luną, co oznaczało sytuację awaryjną i stan wojenny.
Ale nie.
Seamusa nikt nie chciał.
Jak tak dalej pójdzie, to oświadczy się swojej sowie.
Ale jeżeli jest zbyt mało atrakcyjny nawet dla sowy?
Wtedy zacznie planować małżeństwo ze swoim psem labradorem, który od zawsze mieszka w domku Finnginanów.
A jeśli pies...?
No dobrze, dosyć tych chorych przemyśleń.

<<<->>>

Kiedy wyszedł już ze skrzydła szpitalnego ruszył prosto do Wielkiej Sali, aby zjeść śniadanie i zażyć swój Prozac.
Właśnie.
Zupełnie zapomniał o swoim niezapomnianym Prozacu.
Pewnie jest mu smutno i samotnie, bo nie ma z kim rozmawiać.
Chodziło tu oczywiście o Prozac.
Chociaż mogłoby chodzić o Seamusa.
Młody Finngan, zaskoczony głębią swych przemyśleń upuścił łyżkę, która wpadła do miski z owsianką.
A owsianka rozbryzgnęła się na wszystkie strony. Prawdopodobnie trafiła nawet w siedzącego o trzy miejsca dalej Rona.
Najgorsze było jednak to, że wszyscy patrzyli na niego z wyrzutem, co dawało dwa możliwe rozwiązania tej sytuacji: Zapaść się pod ziemię albo zażyć Prozac.
Drugie wyjście wydaje się korzystniejsze – pomyślał Seamus, wyciągając ze szkolnej torby znajome pudełeczko.
I zamarł.
Bo ten właśnie lek puścił figlarnie do niego oczko.
RATUNKU, MRUGAJĄCE PUDEŁKA!
A gdyby jednak...
Chłopak wyciągnął dłoń i lekko je połaskotał. Mógł przysiąc, że pudełeczko zachichotało.
RATUNKU, TO COŚ CHCE MNIE UWIEŚĆ!
Finnigan wyjął jednak ostrożnie tabletkę i ją połknął.
I zamarł po raz kolejny.
To coś smakowało pysznie, chociaż Seamus nie potrafił nawet wyjaśnić do końca, jak. Wiedział tylko, że jedna pastylka Prozacu była najlepszą rzeczą, jakiej próbował w życiu.
Zaraz, chwila. Smakowała jak masło orzechowe, indyk ze śliwką, sos beszamelowy, lody truskawkowe, sushi, cytryna, flaczki, grzanki z masłem i miętówki.
A pudełeczko wciąż się do niego uwodzicielsko uśmiechało.
Cholera.
<<<->>>

Tak, tego dnia Seamus odkrył bolesną prawdę.
Skoro nigdy nie miał jeszcze dziewczyny, ani tym bardziej chłopaka to znaczy, że zwyczajnie nie czuł takiej potrzeby.
Seamusa Finnigana nie pociągały dziewczyny.
Chłopcy tym bardziej nie.
Ba, nawet zwierzęta.
Gryfonowi podobały się... Przedmioty.
A szczególnie jeden.
Piękne, szaro-pomarańczowe pudełeczko.
O cudownym uśmiechu i szaro-fioletowo-żółtych oczach (Seamus uwielbiał ten kolor).
W takim razie pytanie było jedno.
Jak wyznać mu uczucie?


I co? Podobało się? Nie podobało? 
Jakieś uwagi? Skomentuj! 
Pozdrawiam czytelników 
Wasza SzachMATylda :)

Rozdział szósty: Z tej drugiej strony

________
Hello, it's me ;)
Zapraszam na kolejny rozdział, chociaż ostatnio naprawdę straciłam wenę.
Stwierdziłam też, że za karę napisze dla was miniaturkę.
Jest. 
Będzie. 
Jest ona o pairingu Prozeamus (Seamus/Prozac). 
Tak, Seamus i paczka antydepresantów.
I uczucie.
________
But I won't go
I can't do it on my own
If this ain't love then what is?
I'm willing to take the risk
I won't go
I can't do this on my own
If this ain't love then what is?
I'm willing to take the risk

So petrified, so scared to step into this ride
What if I lose my heart, declined
I won't forgive me if I give up trying

I heard her voice yesterday
I didn't know a single word she said...
Adele - He won't go
(Tekst zmodyfikowany na potrzeby rozdziału)

Następnego dnia wręcz bałam się usiąść przy stole Slytherinu tuż obok Malfoya. Tak, bałam się. Kto by pomyślał? Ostatnio małe rzeczy zaczęły przerastać mnie dużo bardziej niż duże. Zaczęłam nawet rozważać nieprzyjście na śniadanie.  Szybko jednak wyrzuciłam tę myśl z głowy. Nie zamierzałam przynieść Gryffindorowi hańby bo Snape na pewno odjąłby punkty mojemu domowi. Dlatego chcąc nie chcąc musiałam iść prosto na ścięcie posiłek.
Wchodząc do Wielkiej Sali znów miałam to okropne wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą. Szczerze mówiąc, nie wyglądałam najlepiej, poza tym byłam naprawdę wyczerpana. Dostałam więcej zadań domowych niż się spodziewałam i po raz kolejny byłam zmuszona siedzieć do późna w Pokoju Wspólnym.
Gdy siadałam przy stole Slytherinu myślałam, że powieki skleją mi się same i za chwilę zasnę. Napiłam się więc kawy i podparłam głowę na dłoni. Nie, nie zamknę oczu. Pomyślmy na przykład o jakichś dobrych rzeczach: mój koszmar nie przyśnił mi się tej nocy. Wynika z tego, że był to tylko jednorazowy epizod o którym należy zapomnieć.
Starym zwyczajem rozejrzałam się więc po sali. Pojedynczym ruchem różdżki rozdzieliłam dwóch bijących się drugoroczniaków i próbowałam upić kolejny łyk kawy ale filiżanka dziwnie ciążyła mi w dłoni, odłożyłam więc ją. Świetnie. Tracę panowanie nad własnym ciałem – pomyślałam.
Poczułam, że oczy mi się zamykają. Pozwoliłam im na to.
Moja świadomość odpłynęła gdzieś daleko.
Tylko pięć minutek, nie więcej...
{*}
Z tamtego momentu pamiętam dwie rzeczy: czyjś głos i niemiłe, choć niezbyt mocne szturchnięcie pod żebra.
- Mogłeś być delikatniejszy – mówił pierwszy z lekkim wyrzutem.
- Zrobiłem co mi się podoba i nie będziesz mi rozkazywać, Zabini. Jesteś już prawie taki sam, jak ta przemądrzała Granger. „Zabraniam ci, nie możesz, minus sto pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru” – zapiszczał przenikliwie drugi , znany mi doskonale głos.
Ten wysoki dźwięk sprawił, że obudziłam się ostatecznie, bo niewątpliwe było, że spałam.
- Nienawidzę was – mruknęłam lekko zachrypniętym głosem.
- Z wzajemnością, Granger – rzucił jadowicie Malfoy.
- Dosyć – włączył się Zabini. Nie możecie się kłócić od rana...
- Zabronisz mi?
Wtedy mimowolnie parsknęłam. Malfoy zachowywał się jak w przedszkolu...
Kiedy jednak spojrzałam na zegarek aż poderwałam się z miejsca. Byłam spóźniona.
- Lekcje! – wrzasnęłam nagle – Szybko, bo nie zdążycie!
Wszyscy poderwali się z miejsc.
Oprócz nauczycieli i Blaise’a oraz Malfoya. Profesor McGonagall spojrzała na mnie z uniesionymi brwiami, ale nie obchodziło mnie to.
W mojej głowie kołatała się jedna myśl:
Jestem. Spóźniona. Na. Zielarstwo.
Szybko pobiegłam do cieplarni, nie zważając na nikogo.
- Witaj, Hermiono – zaczęła profesor Sprout, kiedy zziajana przekroczyłam próg pomieszczenia – Widzę, że się spóźniłaś i niestety muszę odjąć za to Gryffindorowi pięć punktów. Zajmij miejsce.
Usiadłam obok Harry’ego i Rona, kątem oka patrząc na ich zatroskane miny.
- Wszystko w porządku? – zapytał z troską Harry.
 Zasnęłam przy stole ślizgonów, miałam niepokojący sen, ostatnio jestem potwornie zmęczona...
- Tak – uśmiechnęłam się, starając się ukryć zmieszanie.
Na tej lekcji udało mi się zarobić dziesięć punktów dla domu. W sumie cały dzień minął mi nie najgorzej, gdyby nie lunch (Malfoy, zapłacisz mi za to!). Jednak po lekcjach nie mogłam dołączyć do moich przyjaciół – obowiązki prefekta wzywały a ja musiałam patrolować korytarze z Zabinim.
- Witaj, Hermiono – wyszczerzył się. – Jak mija dzień?
Westchnęłam cicho. Blaise był nieznośnie pozytywny.
Ale nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, bo musiałam zabrać pewnemu ślizgońskiemu drugoklasiście słoik kolczastych korniszonów, które przemycał do swojego Pokoju Wspólnego (Moja krew – zarechotał Blaise). Po chwili na korytarzu spotkaliśmy Filcha, narzekającego na uczniów przemycających łajnobomby, Irytka, który rozlał atrament na głowę jakiejś biednej dziewczyny. Ta jednak nie pozostała mu dłużna i próbowała rzucić na niego Duro. Powstrzymaliśmy też kilka grup przed pojedynkowaniem się i kiedy nasza zmiana się skończyła było już sporo po szóstej.
Psiakrew. Psiakrew i cholera (Tata często używał tych słów. Przekleństwa mugoli są śmieszne).
- Głodna jestem – rzuciłam, przechodząc przez dziurę w portrecie.
W pokoju zastałam Harry’ego, Rona i Ginny grających w makao. Kiedy mnie zobaczyli natychmiast zrobili miny zbitych szczeniaczków.
Typowe cwaniaki.
- Hermiono – pisnęła Ruda – przepraszamy... Po prostu nie umiemy się skupić, kiedy nie ma cię obok...
- Na egzaminach nie będę siedzieć tuż przy was, podpowiadając. Musicie dać sobie radę sami i dorosnąć – powiedziałam nieco protekcjonalnie.
- Daj spokój – dodał Ron. – Chodźcie już odrabiać zaklęcia dla starego Flitwicka.

Prac domowych było tyle, że musiałam siedzieć w Pokoju Wspólnym aż do dziesiątej i kiedy weszłam do swojej sypialni marzyłam tylko o położeniu się na łóżku i natychmiastowym zaśnięciu. Wiedząc, że rano będę tego żałować rzuciłam się na posłanie w ubraniu, nastawiając uprzednio budzik na siódmą.

{*}

Obudziło mnie terkotanie małego, złotego zegarka z sową, który wyłączyłam za pomocą różdżki. Jęknęłam, obolała. Wczoraj zaraz po odrobieniu prac domowych położyłam się spać w ubraniu, co oznacza fakt, że natychmiast muszę iść do łazienki.
No, wstawaj Hermiono, minęły już dwie minuty od kiedy leżysz sobie na łóżku, biadoląc nad swym losem.
Wzięłam więc prysznic, uczesałam się, spakowałam torbę i uświadomiłam sobie, że mam straszne worki pod oczami, jakbym nie spała od kilku dni.  Zamaskowałam je za pomocą prostego zaklęcia.
W końcu czarodziej bez różdżki to żaden czarodziej.
Uświadomiłam sobie jedną rzecz: jutro jest środa.
A w środy mam korepetycje z Malfoyem.
Psiakrew. Psiakrew i cholera.
Mimo wszystko postanowiłam zejść na śniadanie do ślizgonów.
Cholera. Cholera i psiakrew.
Spojrzałam na zegarek – trzeba było już się zbierać, zarzuciłam więc torbę na ramię i ruszyłam do Wielkiej Sali.
Kiedy wchodziłam do środka swoim zwyczajem zlustrowałam stoły poszczególnych domów. Wszędzie było raczej spokojnie, w końcu mało komu chce się urządzać awantury już od śniadania (pomijając ślizgonów).
Czułam jednak lekki ból w skroniach. Zapewne to wina przepracowania – chyba będę musiała uciąć sobie dzisiaj drzemkę. Poza tym moje oczy znów same się zamykały ale to powinnam przezwyciężyć. Nie mogę dać się zmęczeniu, w końcu bardzo zależy mi na dobrych wynikach egzaminów.
Tak rozmyślając zajęłam miejsce obok Zabiniego, który nieco zbyt uprzejmie zapytał się mnie, czy napiłabym się kawy. Starałam się nie patrzeć na Malfoya.
- Witamy szlamę - mruknął blondyn obojętnym tonem.
O wilku mowa.
- Szlama pozdrawia tchórzofretkę – odgryzłam się.
Reszta śniadania minęła w niezdrowym wręcz milczeniu, które czasem próbował przerwać Zabini. Atmosfera była tak napięta, że bałam się, że zwymiotuję na własną szatę a spojrzenie Malfoya mówiło mi, że właśnie tego mi życzy.
Dlatego poczułam ulgę mogąc udać się na lekcję historii magii z Krukonami (co było dziwne, bo nigdy nie pałałam do tego przedmiotu miłością).
- Malfoy dziwnie się na ciebie gapił, Hermiono – szepnęła Ginny, gdy ustawiliśmy się przed klasą profesora Binnsa.
- Jakby chciał mnie potraktować cruciatusem?
- Nie, inaczej...
Uciszyłam ją gestem dłoni. Nie miałam ochoty słuchać o Malfoyu, chociaż na myśl o wykładzie ducha profesora też nie skakałam pod sufit.
Lekcja toczyła się niemiłosiernie długo i idąc na zajęcia z obrony przed czarną magią, której nauczał Snape poczułam coś w rodzaju ulgi.
- Pamiętajcie – ciągnął monotonnie nauczyciel – że zaklęć niewybaczalnych nie powinno używać się nigdy a ich zastosowanie staje się legalne tylko za zgodą Ministerstwa, co jest kompletnie dennym pomysłem ponieważ niejeden uczeń rzucał je za czasów bitwy.
Harry prychnął głośno, aby wyrazić swoje zdegustowanie.
- Minus pięć punktów dla Gryffindoru, Potter. I ciesz się, że nie więcej – rzucił Snape. – A teraz będziecie się pojedynkować. Jedna osoba próbuje rzucić na drugą Imperio a druga opiera atak, oczywiście niewerbalnie.
Zostałam przydzielona do pary z Seamusem, który wyglądał ostatnio jakby miał jakieś problemy ze sobą: czasem opuszczał lekcje, zapytany o cokolwiek nerwowo się uśmiechał, gnając gdzieś w stronę gobelinu Barnabasza Bzika i co najgorsze z większości przedmiotów szło mu coraz gorzej.
Chyba powinno się przydzielić mu korepetytora wśród uczniów.
Byle nie mnie. Jeden Malfoy starczy. Z dwoma takimi osobnikami bym nie wytrzymała.
- I,i, i... Imperio – wybełkotał mój partner.
- Finnigan, nie mówiłem, że mamy rzucać zaklęcia niewerbalne? – spytał złowieszczo Snape.
- Tsaa, mówił pan i co?
- Co to ma znaczyć Finnigan? Minus dzie...
Imperio – pomyślałam, rzucając po cichu zaklęcie na Seamusa.
- Przepraszam, panie profesorze – rzucił machinalnie chłopak.
- Wszystko widzę, Granger.  Proszę odprowadzić Finnigana do skrzydła szpitalnego.
Zdjęłam więc z Seamusa zaklęcie i wzięłam go za ramię, popychając lekko w stronę wyjścia.
Tak minęła mi obrona przed czarną magią.

{*}

Kolejny dzień minął mi aż zbyt szybko: Nie mogłam uciąć sobie drzemki ponieważ trzeba było poćwiczyć Imperio oraz Confundusa. Ponieważ nie było mnie na lekcji musiałam napisać wypracowanie o różnicy między tymi zaklęciami, co oznaczało długie wizyty w bibliotece.
Blaise wciąż był dla mnie przesadnie miły (co na dłuższą metę było trochę irytujące), a Malfoy był jego zupełnym przeciwieństwem, podstawiając mi nogę na korytarzu i rzucając we mnie obelgami.
Kiedy obudziłam się we środę wiedziałam, co mnie czeka dziś po południu.
Może poudawać chorą? – przemknęło mi przez myśl.
O nie Hermiono. Tak nie będzie. Musisz iść na zajęcia a potem przetrwać jakoś Malfoya.

Zajęcia były dość nudne, jednak zdobyłam kilka punktów dla domu. W przerwie podczas której inne klasy miały wróżbiarstwo pograliśmy sobie spokojnie w Gargulki, jednak moja strategia była tak beznadziejna, że przegrałam sromotnie. Chociaż wolę to od wróżbiarstwa.
Podczas lunchu nie mogłam nic przełknąć: myślałam tylko o tym, że wkrótce będę musiała ćwiczyć zaklęcia z Malfoyem. Starałam się też wytłumaczyć Ronowi, że nie musi mi nakładać aż tyle jedzenia na talerz, co zostało skwitowane groźbą, że jeżeli natomiast czegoś nie zjem to on mnie nakarmi (Ginny parsknęła szyderczym śmiechem).
Nagle jednak po drugiej stronie stołu zauważyłam, że Malfoy powoli zbiera się do wyjścia z Sali, dlatego zaczęłam pakować torbę.
- Hermiono, pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć... – zaczął niepewnie Harry – I jeżeli potrzebujesz naszej pomocy to wystarczy po prostu powiedzieć.
- A jak Malfoy coś ci zrobi to oberwie – obiecał tradycyjnie Ron.
- Mogę wtedy zawsze rzucić na niego upiorogacki – zaoferowała się Ginny.
Poczułam, jak wzbiera się we mnie czułość do tych ludzi. Zawsze stali za mną murem i mnie wspierali...
Nie wiedziałam wtedy, że odwdzięczę się im sekretami i kłamstwem.
Nie wiedziałam, że przyjdzie mi pokochać wroga...
{*}
Jest taka piękna.
I nie chodzi tutaj o jej gęste, kasztanowe włosy czy ciemnobrązowe, dobre oczy. Mówię o tym, że można patrzeć na nią bez końca.
Jednak jest w tym wszystkim jeden, ogromny problem: ona mnie nienawidzi.
A ja do dziś nie mogę się pogodzić z tym, że w jej spojrzeniu nie ma miłości, gdy patrzy na mnie. To tak cholernie niesprawiedliwe, że nie mogę wyznać jej tego, co czuję – i to od dawna.
Czasem jednak uśmiecha się z zakłopotaniem, jakby chciała przeprosić mnie, że w ogóle jest na tym świecie. I nawet nie wie, że czyni mój świat choć odrobinę lepszym.
A ja ją ranię.
Robię to codziennie, obrażając ją lub wyśmiewając. Ostatnio nawet sprawiłem jej ból. Naprawdę tego żałuję, ale jej tego nie powiem. I to nie dlatego, że nie chcę czy uważam, że szlam nie powinno się przepraszać. Nie.
Po prostu nie mam odwagi.
Miłość jest dla odważnych a ja jestem wielkim tchórzem. I nie mogę już dalej bronić się przed tym uczuciem.
Ja, Dracon Malfoy zakochałem się w Hermionie Granger.

{*}

Idę korytarzem, wchodzę na czwarte piętro i nagle dech zapiera mi w piersiach, bo już wiem, co się wkrótce wydarzy.
W otwartym oknie stoi Malfoy, ignorując mnie zupełnie. Jednak ja nie mogłam nawet wydusić z siebie powitania. Zrobiłam więc kilka kroków do przodu, wyciągając z torby klucze i otwierając nieużywaną klasę.
Spojrzałam na Draco, z którego strony nie nastąpiła żadna reakcja. Dopiero po chwili odwrócił się do mnie przodem.
Uderzył mnie jego wyraz twarzy.
W jego oczach nie było gniewu ani pogardy – był tylko smutek. Poczułam się, jakbym zobaczyła dementora albo jakby uczucie w Malfoyu ogarnęło również mnie.


{*}

Czułem na sobie wzrok Granger. Patrzyła na mnie uważnie, jakby próbowała samym spojrzeniem odkryć zakamarki mojej duszy.
Ale nie uda jej się to. Nie zdejmę swojej maski, nie pokażę jej mojej prawdziwej twarzy.
Wiem, że nie potrafiłaby mnie zaakceptować takiego, jakim jestem naprawdę.
Chociaż – czy ona kiedykolwiek mogłaby mnie zaakceptować?
Nie.
Nie jestem dla niej.
Wzdycham lekko i przekraczam próg klasy.
                                                                         ________
Spodobało się? Sypnij komentarzem! ;)